Moje życie społecznościowe - Pozycjonowanie lokalne biznesów

Moje życie społecznościowe

Moja przygoda z portalami społecznościowymi zaczęła się, gdy byłam nastolatką. Mój pierwszy profil powstał na serwisie Grono.net. Ale nie było tak łatwo. Wtedy, żeby zostać „Gronowiczem” trzeba było dostać zaproszenie od kogoś, kto profil na Gronie już miał. W mojej klasie istniał nawet swoisty podział na tych, którzy „są” i „nie są” – na „lepszych” i „gorszych”. Każdy, kto chciał być w centrum wydarzeń i być zapraszany na wydarzenia towarzyskie musiał należeć do tej internetowej zbiorowości. Nikt z mojej szkoły nie chciał mnie zaprosić. Żeby nie czuć się wykluczona musiałam poprosić o zaproszenie z linkiem umożliwiającym zarejestrowanie się koleżankę z innego rejonu! Ale jak już w to weszłam, nagle moje stosunki w klasie uległy znacznej poprawie. Byłam nawet na urodzinach dwóch wyjątkowo popularnych dziewczyn z mojego rocznika! Potem zmieniono zasady. „Gronowiczem” mógł zostać każdy, kto wszedł na stronę. Czar prysł. Nieco później, kiedy balangi powoli przestawały być pitym w tajemnicy przed rodzicami piwem z sokiem, a zaczynały być wyjściami na tańce lub koncerty do klubów, nastał czas nowego portalu społecznościowego Myspace.com. Bycie zaangażowanym muzycznie i posiadanie zmysłu estetycznego było szalenie na czasie. Myspace.com zrobił wtedy prawdziwą furorę wśród artystycznie rozbudzonej młodzieży. Tutaj nie trzeba było już specjalnych zaproszeń. Natomiast wypadało popisać się znajomością kodowania w HTMLu w celu stworzenia wyjątkowego i oryginalnego profilu (w zależności od sezonu modne były wymyślne kursory, ruchome/nieruchome tło, linki zmieniające kolor po aktywowaniu itp.). Dodatkowo można było swój profil uzupełnić piosenką i zdjęciami w większej ilości i rozdzielczości niż na Gronie.

Im bardziej oryginalny i wysmakowany wygląd naszego profilu (i im wymyślniejszy utwór go uzupełniał) tym lepiej. Dodatkowym plusem było to, że wśród znajomych można było mieć zespoły muzyczne, dla których twórcy Myspace’a przygotowali specjalną odmianę profili dającą możliwość zamieszczania piosenek w specjalnym odtwarzaczu działającym w trybie online. Była to też pierwsza tak popularna przestrzeń dająca możliwość zaprezentowania się zupełnie nieznanym zespołom. Mogły one za darmo mieć swoje profile-domeny na serwisie.Z czasem jednak HTML wszystkim się znudził, a moda na wysmakowane zdjęcia i bycie super indywidualnym minęła. Na początku nastąpiło swoiste rozdrobnienie. Fani fotografii uciekli na Flickr czy Deviantart, niemogący pożegnać się z potrzebą intensywnego wymieniania opinii o alternatywnej muzyce na Screenagers, ci tęskniący za kolegami z dawnej szkoły udali się na Naszą Klasę… itp. W tym czasie na popularności zaczął zyskiwać na zachodzie Facebook. Istniał już w sumie od 2004 roku, jednak był wtedy lokalną atrakcją dla studentów Uniwersytetu Harvarda. Około 2009-2010 roku moi znajomi, choć wielu z dużą nieufnością i rezerwą, zaczęli zakładać profile na Facebooku. Na początku nikt nie podchodził do tego zbyt poważnie. „Tutaj nie ma żadnej myśli przewodniej”, „Nie można dodać piosenki do profilu”, „Taka skrzynka mejlowa, tyle, że ze zdjęciem”… Ale po jakimś czasie zaczęły pojawiać się uzależniające aplikacje i gry online, idealne do zabijania czasu na wykładach czy w pracy, możliwość „tagowania” na zdjęciach przyjaciół („Julia oznaczyła cię na zdjęciu”), grupy, fanpage, wydarzenia, czat, możliwość przesyłania plików…

I chyba właśnie te wszystkie udogodnienia i nowe funkcje, które pojawiają się co chwila na portalu, sprawiły, że Facebook owładnął nie tylko modnych młodziaków, ale stał się również niezbędnym narzędziem dla bardzo poważnych ludzi takich jak politycy, osoby publiczne czy przedsiębiorcy. I „są” czy „nie są” stało się zupełnie poważnym podziałem i stawką nie jest tu zaproszenie na urodziny popularnej koleżanki, a „bycie” lub „nie bycie” we współczesnym świecie.

Nie dodano jeszcze komentarza.

Dodaj komentarz

You must be logged in aby dodać komentarz.